Dwóch kierowców, wiele pieniędzy ale ciągle bez samochodu. Tak możnaby określić aktualny status nowego zespołu z USA o jednoznacznej nazwie USF1. Pomimo podpisania umów z dwoma kierowcami, za którymi stoi około 16 milionów USD, zespół nie zdołał uzbierać pozostałych środków finansowych na dokończenie przedsięwzięcia, jakim jest zbudowanie samochodu do startów w tegorocznym cyklu mistrzostw Formuły 1.
Z każda minutą, która upływa, w świat biegną nowe meldunki o USF1 i problemach Amerykanów.
Gdy zostało podane do wiadomości, że Jose Maria Lopez podpisał kontrakt z USF1 na starty, brytyjski dziennikarz Adam Cooper doniósł, że również James Rossiter dogadał się z Amerykanami w sprawie startów i to już w grudniu ubiegłego roku. Tak, jak i Lopez, również Rossiter miał przynieść "w darze" pieniądze sponsorów w wysokości 8 milionów USD. W lutym sponsorzy Rossitera chcieli otrzymać potwierdzenie, że w rzeczywistości zespół USF1 wystartuje w F1, lecz tak się nie stało. Nie czekając długo Rossiter wycofał się z niepewnego interesu i razem ze swoimi sponsorami przeniósł się do serii Indy Car, podpisując kontrakt na starty z zespołem KVRT.
Kilka dni później powtórzyła się historia również z Lopezem, który pożegnał się z ekipą w Charlotte i próbuje znaleźć kokpit w innym zespole F1.
Według amerykańskiej telewizji SpeedTV, dyrektor FIA Charlie Whiting złożył nieoficjalną wizytę w siedzibie zespołu w Charlotte. Podobno kierownictwo USF1 miało poprosić FIA o przesunięcie ich wejścia do Formuły 1 na rok 2011. Szef zespołu Ken Anderson i inwestor Chad Hurley mieliby w tym celu złożyć w depozycie FIA siedmiocyfrową sumę jako gwarancję niewycofania się ze swojej obietnicy.
Zespół USF1 jako pierwszy zgłosił się na wpisową listę zespołów na rok 2010 w FIA i to jeszcze przed wszystkimi ustaleniami odnośnie przepisów, dotyczących oszczędności w F1. Według Kena Andersona i Petera Windsora pracowano nad projektem wejścia do F1 bardzo długo i obojętnie, czy z ograniczeniem budżetu zespołów, czy bez, chciano przystąpić do tej prestiżowej serii. Podczas gdy inni nowicjusze tacy, jak Lotus czy Virgin, przeprowadzili już swoje pierwsze testy, Amerykanom ciągle brakuje najważniejszego elementu w wyścigach samochodowych, czyli bolidu.
Czy FIA pójdzie na rękę i pozwoli przesunąć ich start na rok 2011, to już inna sprawa. Swego czasu tak zrobiła również Toyota, która przesunęła swój debiut w F1 z 2001 na 2002 rok. Ale wtedy u Toyoty pieniądze nie grały żadnej roli. Inaczej rzecz się ma z USF1. Tutaj pieniądze grają olbrzymią rolę i jest bardzo wątpliwe, czy obiecana przez Amerykanów kwota dla FIA jest możliwa do wpłacenia.
FIA nie ma właściwie powodów, by czekać na Amerykanów. Problemy z przystąpieniem do Formuły 1 nowych zespołów i dopuszczenie ich przez FIA stawia Federację w niezbyt dobrym świetle. Jednocześnie nie za bardzo widać jakikolwiek powód, aby sztucznie zwiększać stawkę zespołów F1. Obecnie jest 11 zespołów gotowych do startu. Jeśli Campos da radę, to będzie ich 12, a więc więcej, niż w ubiegłym sezonie.
To również może być problem dla grupy Stefan GP: jeśli zabraknie USF1, nie ma powodu, aby wypełnić tę lukę tymczasowym zastępstwem. Pozycje startowe i tak już są zapełnione.
źródło: Autodrom.pl